Relacja z pierwszej edycji warsztatów dla początkujących

Mistrzyni prokrastynacji
Gdyby ogłoszono konkurs na Mistrza Prokrastynacji, niewątpliwie zajęłabym w nim pierwsze miejsce.
Dwa lata. Tyle minęło od mojego pomysłu organizacji warsztatów fotograficznych, do ich faktycznej realizacji. Nawet po ogłoszeniu pierwszego terminu musiało upłynąć sporo czasu, zanim faktycznie wzięłam się do roboty. Jeszcze dzień przed wydarzeniem robiłam poprawki w prezentacjach, drukowałam je dla uczestniczek, sama oczywiście składałam je w sztywną całość, zawiązując przedziurkowane brzegi jutowym sznurkiem.

Z przerażeniem patrzyłam, jak poziom niebieskiego tonera drastycznie spada, bo nie pomyślałam, że kolorowe tło prezentacji tak bardzo go pochłonie. Mój poziom stresu osiągał absolutne maksimum. No ale co mogłam zrobić, przecież totalnym bezsensem było wziąć się za to trochę wcześniej.
Nawet teraz, zanim zabrałam się za pisanie tego tekstu, przypomniałam sobie o artykule, który miał się pojawić jako pierwszy na tym blogu… rok temu. Pomyślałam, że wrzucę go po prostu cichaczem i nikt nie dostrzeże pojawienia się dwóch wpisów w tym samym czasie. Zajrzałam do niego, by chociaż przypomnieć sobie, o czym był. Przeczytałam i stwierdziłam, że jest bez sensu. Jakoś zdążyło mi się pozmieniać w głowie od tego czasu i tekst wcale mi już nie leży.
Tym sposobem, relacja z jednego z najważniejszych wydarzeń w moim życiu, będzie tu zajmować swoje zaszczytne, pierwsze miejsce.
W samym sercu natury
W dniach 13-15 września 2025 odbyła się pierwsza edycja warsztatów fotografii przyrody dla początkujących. Miejsce, w którym uczyłam jak fotografować dziką naturę, było nią otoczone ze wszystkich stron. Z jednej strony rośnie las, z którego nocą wychodziły jelenie. Przechodziły pod samym płotem, podążając w stronę łąk przeplecionych trzcinami i rzeką Osą.
Dworek Andrzejówka >

Za podwórkiem jest duży staw, z którego, jak mówią właściciele, wilki czasem piją wodę, a do słoneczników obok przylatują stadka szczygłów. Dworek Andrzejówka w Gardzieniu, koło Iławy to raj dla miłośników dziczy i bycia Offline. A z samymi właścicielami można gadać godzinami o przyrodzie, naturalnych przetworach z własnych plonów czy o rykowisku.
Szeptem i rykiem
Rykowisko było naszym tematem przewodnim w terenie. Nie mogłam wybrać sobie lepszego terminu na warsztaty. Wszak to we wrześniu, my fotografowie przyrody, rzucamy wszystko i… siedzimy w lesie. Podążanie za głosem jeleni nas absolutnie pochłonęło. Potężne ryki słyszane zza drzew o świcie i o zmierzchu oraz te z okien Dworku w środku nocy, przyprawiały o szybsze bicie serca. Dwa jelenie zobaczyłyśmy już w trakcie pierwszego wyjścia. Wcześniej zdążyłyśmy przerobić pierwszą część teorii. Padał deszcz, ale zdeterminowane kursantki nie pozwoliły mi na odpuszczenie lekcji w terenie.

Wyruszyłyśmy opatulone deszczakami, w kaloszach i przygotowane do akcji, trzymając osłonięte od deszczu sprzęty foto. Dwa młode byki przebiegły przez łąkę, dość blisko nas, zostawiając za sobą krople strząsanego z ciał deszczu. Czekałyśmy jeszcze paręnaście minut na jakiś rozwój wydarzeń, ale po chwili widmo zbliżającej się burzy, rozsądnie skłoniło nas do powrotu. Podniósł mnie na duchu fakt, że moje towarzyszki cieszą się z tego krótkiego spotkania, mimo że żadna z nas nie zdążyła zrobić zdjęcia. Wiedziałam, że one już rozumieją, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Chodzi o bliskość z naturą
Pewnie, że uczyłam w teorii i w praktyce podstaw technicznych fotografii. Pewnie, że trzeba robić poprawne zdjęcia. Ale koniec końców chodzi o coś więcej. To NASZA WIĘŹ Z NATURĄ JEST NAJWAŻNIEJSZA. Ostatecznie to ona sprawi, że nie będziemy chciały robić zdjęć za wszelką cenę, szkodząc przy tym przyrodzie.
Temat etycznego fotografowania zajął więc spore miejsce w mojej prezentacji, choć te dziewczyny już wcześniej, całym sercem czuły, że właśnie tak to powinno wyglądać. Możecie w to wierzyć lub nie, ale moim zdaniem natura odwdzięcza się osobom, które o nią dbają.

„Miłośnicy przyrody” w akcji
Podczas kolejnych wyjść w teren mogłyśmy doświadczyć całego spektrum emocji. Od poczucia głębokiego respektu i podziwu dla potężnych byków jeleni, ryczących i walczących ze sobą tak blisko nas, przez rozczulenie i czystą radość na widok uroczych raniuszków, skaczących tuż nad naszymi głowami, po wściekłość i poczucie bezradności spowodowanej wzmożoną działalnością myśliwych w tym czasie. Znowu zgadzałyśmy się w 100 procentach co do kolejnej rzeczy: Absolutnie NIE POWINNO SIĘ POLOWAĆ W OKRESIE GODOWYM ZWIERZĄT.
Nie rozumiałyśmy, jak człowiek, który teoretycznie powinien mieć minimalną zdolność myślenia i nawet najmniejszy poziom empatii, może zabijać w okresie, w którym zwierzęta są najbardziej bezbronne, najbardziej odsłonięte i potrzebują największej ochrony. Zwłaszcza że wcale nie chodzi o mięso, które w tym czasie podobno nie nadaje się do jedzenia. Nie chodzi o rzekomą redukcję populacji, której zasadność i tak jest dla mnie wątpliwa, ale równie dobrze może być uskuteczniana poza okresem rykowiska.
Jak nie wiadomo o co chodzi…
Tu chodzi o trofeum. Chodzi o to, kto ma największego … byka na muszce. Dalej, chodzi o kasę. Zagraniczni dewizowcy, płacą gruby hajs, za możliwość zabicia najpiękniejszego, polskiego byka, w najbardziej upodobanym przez siebie miejscu, jakim są Warmia i Mazury. Po powrocie do domu dumnie przyznają sobie medale za „pozyskanie” największego poroża.
Zatrzymam się w tym miejscu i zostawię ten temat na inny artykuł, ale kwestia ta absolutnie nie była przez nas przemilczana, a nasza niezgoda na takie działanie poszła w świat przez media społecznościowe i jeszcze niejednokrotnie pójdzie.
Bo niestety, ale między innymi przez działania myśliwych, fotografia przyrody dorobiła się swojej drugiej strony medalu i trzeba być tego świadomym. Nie zawsze stykamy się wyłącznie z pięknem. I o ile widok truchła padłego w wyniku naturalnej selekcji nie jest dla nas niczym przerażającym, tak już człowiek niosący bezsensowną śmierć – owszem.

Odzyskanie spokoju
W radzeniu sobie z naszymi emocjami pomogła nam Karolina Palczewska-Budniewska – psycholożka, która poprzez pełną wsparcia rozmowę, pomogła nam zaakceptować nasze trudne emocje, pokazała jak ćwiczyć uważność i jak znaleźć w sobie lekkość. Dzięki temu, nasze kolejne wyjście w teren nastąpiło w atmosferze radosnego NIEOCZEKIWANIA. Nie nastawiałyśmy się na nic, z otwartością czekałyśmy na to, co tym razem podaruje nam las. A on powitał nas widokiem młodziutkiej sarenki. To ona kazała nam się zatrzymać, byśmy mogły dostrzec, że kawałek za nią spokojnie żeruje rodzinka jeleni.

Kolejny wieczór w terenie spędzony w akompaniamencie donośnych ryków sprawił nam ogromną radość. W trakcie naszych wyjść miałyśmy też okazję czuć specyficzny zapach rykowiska – zapach potu jeleni. Chodziłyśmy niezliczonymi tropami tych zwierząt i podziwiałyśmy roślinność – od delikatnej, białej wełnianki po majestatyczne, pnące się wysoko buki. Nie pominęłyśmy też grzybów, które w tym okresie przyciągają do siebie niezliczone rzesze fanów 🙂

Wdzięczność

Ostatniego poranka las pożegnał nas baśniowo – pozwalając, by promienie wyczekiwanego słońca zjawiskowo przebiły się przez korony drzew. Każda z nas na swój sposób okazała wdzięczność za to, czego tu zaznałyśmy. Tego poranka na śniadanie wróciłyśmy mocno spóźnione. Całe szczęście, że właścicielka Dworku, Pani Asia, podeszła z wielkim zrozumieniem do naszej pasji. Nie tylko dbała o nasze pełne żołądki, mimo naszych różnic w preferencjach żywieniowych, tolerowała nasze spóźnienia, ale też przymykała oko na oblepione błotem kalosze pozostawione na korytarzu 🙂

Wylew emocji
Po śniadaniu dokończyłyśmy teorię, obrobiłyśmy zdjęcia w Lightroomie i przyszedł czas na ostatni obiad. Na nim zaczęło wreszcie do mnie docierać, że się udało. Właśnie zakończyłam swoje pierwsze w życiu warsztaty fotografii przyrody. Jestem OGRANIZATORKĄ DZIKICH WARSZTATÓW. Musiałam sobie to często powtarzać, bo sama nie do końca w to wierzyłam.
Ale nie najważniejsze było to, że to zrobiłam. To opinie uczestniczek o tych warsztatach spowodowały, że już w drodze do domu zalałam się łzami szczęścia. Ledwo dojechałam, zaliczając kilka przystanków na wydmuchanie nosa, by w domu znów płakać, aż do nocy. Spodziewałam się jakiegoś ujścia tego stresu nagromadzonego przez ostatnie tygodnie przygotowań, ale żeby aż tak? Wtedy dotarła też do mnie inna ważna prawda i to głównie ona nie pozwalała mi przestać płakać.
Nie zrobiłabym tych warsztatów, gdyby nie PRZEOGROMNE WSPARCIE innych osób. Jednocześnie nie otrzymałam wsparcia od osób, od których tego oczekiwałam. Widać w życiu jest jak w fotografii przyrody. Nie warto się nastawiać. Za to warto z otwartym sercem poznawać nowych ludzi.
Kobieta kobiecie…wsparciem
Więc bardzo dziękuję kobietom, które pracowały nade mną przez długi czas. Niektóre przyczyniły się do tego, gdy raz po raz powtarzały mi, że powinnam to robić. Gdy ja w siebie nie wierzyłam, one wierzyły we mnie podwójnie. Nie poddawały się, słysząc moje wymówki. Truły mi tyłek za każdym razem, gdy się widziałyśmy.
Ostateczny, decyzyjny krok również nie został tak całkiem postawiony przeze mnie. Nieświadomie zrobiła to jedna z dziewczyn, gdy pisałyśmy luźno na Instagramie i zapytała, czy nie znam kogoś, kto robi warsztaty fotograficzne… Czytając to pytanie, wreszcie do mnie dotarło – teraz albo nigdy. „Oto spadła Ci z nieba pierwsza uczestniczka – korzystaj!” – krzyczała ta pewna siebie, mała cząstka mnie, próbująca już od dawna przebić się przez nieskończoną ilość wątpliwości tworzonych przez wewnętrznego krytyka.
„Ja robię.” – odpowiedziałam, nie do końca wierząc samej sobie.
Wzruszająca niespodzianka
Otrzymałam też potężną dawkę wsparcia już w trakcie trwania warsztatów. Podczas pierwszej kolacji, wracając do stołu z herbatą, ujrzałam coś, czego bym się nigdy w życiu tam nie spodziewała. Ania, z którą kumpluję się już od jakiegoś czasu, a która też uczestniczyła w kursie, stanęła przede mną z tortem w rękach, z jedną zapaloną świeczką w kształcie gwiazdy i z kartką z życzeniami.
Usłyszałam, że to Magda, osoba odpowiedzialna, za utrzymanie w ryzach mojego zdrowia psychicznego, zorganizowała ten tort specjalnie dla mnie, z okazji moich pierwszych Dzikich Warsztatów. Obie dziewczyny niemal stawały tam na rzęsach, żeby zrobić mi tę niespodziankę. Mało tego, na torcie znajdował się lisek z mojego zdjęcia. Nie jestem nawet w stanie opisać, co czułam, zdmuchując świeczkę. Myślę, że obie wiedzą, jak ważne było to dla mnie również z innych względów.



Podziękowania
Trochę teraz czuję się jak na rozdaniu Oskarów, ale niech ostatnimi zdaniami tego wpisu będą te:
Dziękuję mężowi i wszystkim dzikim kobietom, które dmuchają mi w skrzydełka.
To, co otrzymuję od Was, postaram się przekazywać dalej, żeby jak najwięcej kobiet przestało w siebie wątpić, zaczęło podążać za swoimi marzeniami i odkrywać w sobie swoją prawdziwą, dziką naturę.
Obejrzyj galerię zdjęć :
Uczestniczki pierwszej edycji warsztatów, oprócz materiałów szkoleniowych otrzymały upominki:
- ręcznie malowane torby zasponsorowane przez Polinę Krovitskaia @art.by.poli_
- zakładki do książek, również ręcznie malowane od Karoliny Nowak @bluebonnetstudiokarolinanowak
- notes z nasionkami sosny
- naklejki Dzikich Warsztatów
- długopisy.
Szczegóły dotyczące kolejnych edycji Dzikich Warsztatów znajdziesz tutaj.
Obserwuj mnie na Instagramie by być na bieżąco 🙂
































Jedna odpowiedź do “DZIKIE WARSZTATY FOTOGRAFII PRZYRODY”
Piękne…obrazy pelne słów i zdjęcia z pełne emocji…